Życie jest za krótkie na Sarajewo

Nie można żyć w Sarajewie.
Życie w Sarajewie zabiera ci zbyt wiele czasu.
Pójdziesz tu, pójdziesz tam – minie ranek.
Zrobisz to, zrobisz tamto – minie dzień.
Jednak to wszystko będzie wśród ludzi.
I, przeważnie, będzie to piękna historia.
Życie jest za krótkie na Sarajewo.

— Abdulah Sidran: Życie jest za krótkie na Sarajewo

Wychodziłam z hostelowego pokoju, gdy wszyscy jeszcze smacznie spali. Cichutko zamknęłam stare drewniane drzwi, żeby nie wybijać moich sąsiadów z rytmu podczas ich chrapiącego koncertu. Ów koncert wczorajszego wieczora nie dawał mi spać, na spółkę z poczuciem jakiegoś zagubienia, które towarzyszyło mi od momentu, gdy zdecydowałam się przerwać moją rowerową podróż i zawrócić do Sarajewa. Biała Strzała grzecznie została, przypięta do balustrady w wąskim wejściu do kamienicy, w której mieścił się hostel Traveller’s Home, a ja wyszłam.

Na ulicach było jeszcze pustawo, pomiędzy sklepikami i zamkniętymi jeszcze kafejkami na ulicy Sarači przemykały tylko jakieś pojedyncze postaci, rzucające długie cienie w porannym słońcu. Na bazarze Baščaršija też jeszcze tłumów nie było. Były za to gołębie, wyczekujące pojawienia się pierwszych turystów, którzy rzucą im trochę chleba. Nie bardzo wiedziałam, co z sobą zrobić w tym jeszcze śpiącym sercu starego miasta, ruszyłam więc pierwszą lepszą uliczką pod górę. W Sarajewie prawie wszędzie jest pod górę. Jak nie chcesz się spocić, pozostaje spacerowanie wzdłuż rzeki Miljacki.

IMG_0102IMG_0106bIMG_0110b (2)IMG_0123

W wąskich uliczkach leniwie swój dzień rozpoczynały koty. Każdy dom był inny, ale chaotyczna całość, którą tworzyły była w jakiś dziwny sposób przyjemna dla oka. Niektóre były odnowione, odmalowane. Na większości wciąż jednak można było znaleźć wielkie odpryski na tynku i dziury w ścianach. Takie przypominajki: wojna wcale nie była tak dawno. I to, że te wszystkie dziury nie są załatane, to pewnie najmniejszy problem z wszystkich niezałatwionych powojennych spraw.

IMG_0124IMG_0127IMG_0117bIMG_0305IMG_0128IMG_0132

Snułam się leniwie i bezładnie, jak te koty. Wróciłam na Baščaršiję, która zaczynała ożywać. W kawiarenkach siedzieli sobie starsi panowie. Żywo dyskutowali albo ze spokojem sączyli kawę patrząc w przestrzeń.  Przeszłam przez most na drugą stronę Miljacki, by za chwilę znów piąć się jakimiś uliczkami pod górę. Gdy schodziłam, zaczepił mnie jakiś na oko 60-letni mężczyzna, w czarnym kufi na głowie.

– Salam alejkum –  pozdrowił mnie z uśmiechem. Odwzajemniłam uśmiech, a on zapytał: Sprechen Sie Deutsch?

Pogadaliśmy chwilę, bo szliśmy w tą samą stronę. Cały czas chwalił mój niemiecki. Ja to kilka lat w Niemczech mieszkałem, w czasie wojny wyjechaliśmy całą rodziną. Potem do pracy jeździłem i jeszcze nie mogę się nauczyć – tłumaczył się, gdy brakowało mu słówek. – A córka w Niemczech studiuje, medycynę – mówił z dumą.

Zaskoczyło mnie to spotkanie. Kiedy podróżowałam po zadupiach na Białej Strzale normalne było to, że ludzie mnie zagadują. Ale tu, w mieście, gdzie jestem jednym z tysięcy turystów z lustrzanką na szyi? Nawet się obawiałam tego, że w końcu poczuję się samotna. Że jak to w dużym mieście – ludzie będą obok, ale nie będę miała z nimi kontaktu. Nie w Sarajewie takie numery.

IMG_0136IMG_0229b

Zerknęłam na zegarek. W końcu dobijała jedenasta. W końcu mogłam iść tam, gdzie naprawdę MUSIAŁAM iść. Do jednego, jedynego muzeum, które odwiedziłam w ciągu trzech miesięcy mojej podróży. Muzeum Wojennego Dzieciństwa w Sarajewie.

Założył je Jasminko Hailovic, chłopak trzy lata starszy ode mnie. Gdy zaczęła się wojna miał cztery lata.

Maskotki, pamiętniki, dziecięce rysunki, lalki barbie, jakaś gitara, koszulka młodzieżowej drużyny siatkówki, rowerek, zdjęcia. Puszki po konserwach, zmiażdżone pociskiem elementy placu zabaw. I wspomnienia, krótkie odpowiedzi na pytanie: czym dla ciebie było wojenne dzieciństwo?

IMG_0154IMG_0153

Chodziłam, oglądałam, czytałam. I zaczęła mnie nachodzić myśl: a ci wszyscy ludzie pochodzący stąd, których kilkanaście dni temu poznałam pracując w schronisku na Trebeviću, w moim wieku albo parę lat starsi, tacy sami jak ja? Jakie oni mają wspomnienia? Do tej pory wojna zawsze była dla mnie konstruktem, który mój mózg totalnie rozsadzał. Niby wiedziałam, że istnieje, ale była jak inna rzeczywistość. Inaczej czyta się o bombardowaniach, śmierci, strachu i głodzie ze świadomością, że w środku tego wszystkiego byli ludzie, których znasz. I że to wszystko działo się w czasach twojego dzieciństwa, całkiem niedaleko, w środku Europy. Na ulicach, po których teraz spacerujesz. I że wcale z tych historii nie wyciągamy wniosków i nadal gdzieś na świecie dzieje się to samo. A my, dokładnie jak w latach 90. udajemy, że nie wiemy co się dzieje albo sobie tłumaczymy, że nic nie możemy zrobić.

Łaziłam chyba jeszcze z dwie godziny, żeby sobie to przetrawić. Niewiele pomogło, bo temat wracał do mnie jeszcze przez wiele tygodni.

– Jak to się dzieje, że kiedy czytasz o historii i polityce, to wychodzi, że ludzie są źli? A kiedy podróżujesz i ich spotykasz osobiście, to się okazuje, że jednak są dobrzy? – zastanawialiśmy się dwa miesiące później, siedząc w pubie oddalonym o 3500 kilometrów na północ z pewnym Serbem, który swoje rodzinne Sarajewo opuścił jako trzylatek, oczywiście z powodu wojny.

Pod wieczór poszłam na Żółtą Twierdzę z Naorem, Izraelczykiem z mojego hostelu. Słońce powoli schodziło coraz niżej, ale wciąż było jeszcze gorąco. Siedzieliśmy więc w szortach i t-shirtach i gadaliśmy o tych samych pierdołach, o których zawsze gada się z ludźmi poznanymi w hostelach. Naor pytał, czy w grudniu lepiej pojechać do Krakowa czy do Gdańska, bo chce przyjechać poczuć świąteczny klimat. Czy będzie śnieg, bo w Izraelu nie ma? Ja też go trochę o Izrael powypytywałam, gdzie warto jechać, co zobaczyć.

Prowadziliśmy sobie ten typowy podróżniczy small talk i patrzeliśmy na tę skomplikowaną układankę, będącą panoramą miasta. Jej elementy wyglądały jak z kilku różnych światów, a jednak tworzyły jedną całość, jeden organizm. Pole białych słupków – nagrobków na muzułmańskim cmentarzu na wzgórzu poniżej twierdzy. Morze pomarańczowych dachów, między którymi wyrastały białe wieże minaretów. Obok austro-węgierskie kamienice, wieża kościelna, cerkiew. A na kolejnym planie wieżowce. Dwie bliźniacze wieże UNITIC, Momo i Uzeir – jedna nazwana imieniem Serba, druga Boszniaka, które w czasie wojny mocno oberwały, jednak mimo ostrzeliwań twardo stały na swoim miejscu. Teraz, wyremontowane, wyglądały jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Na prawo od nich wznosiła się wieża Avaz, dumnie dzierżąca status najwyższego budynku na Bałkanach, a jeszcze dalej na wzgórzu górowała wieża telewizyjna. A za tym całym architektonicznym i kulturowym chaosem spokojne i niewzruszone góry, za którymi powoli chowało się słońce. Ze wszystkich minaretów zaczynały dobiegać śpiewy muezzinów, duszne powietrze zaczynało się stawać bardziej orzeźwiające, a ja znowu miałam to dziwne uczucie, że jestem u siebie.

IMG_0172IMG_0178IMG_0180bbIMG_0183IMG_0186

Stałam w kolejce do hostelowego prysznica, gdy do hallu wszedł wysoki i chudy chłopak, w wyciągniętej koszulce i wyświechtanych spodenkach. Długie włosy związane w dość swobodny kucyk i jasna broda sprawiały, że wyglądał jak Jezus, który nieco sceptycznie podchodzi do instytucji fryzjera.

– Hey girl, how are you doing? – zapytał z australijskim akcentem i szerokim uśmiechem. Przedstawił mi się jako Shaggy. Od roku w podróży po Europie. Od dwóch tygodni w Sarajewie. Miał wyjechać stąd już dawno, ale kilka razy wyjazd przekładał, powoli stając się w hostelu Traveller’s Home stałym mieszkańcem.

– Może jutro w końcu się zbiorę i pojadę do Mostaru – powiedział, ale jakby bez przekonania.

Nazajutrz przy śniadaniu Shaggy stwierdził, że przecież wcale mu się do tego Mostaru nie spieszy i poszedł do recepcji zapłacić za kolejne dwie noce. Po śniadaniu ruszyliśmy razem w stronę Nowego Miasta, nie szukając tam niczego konkretnego. Doszliśmy do jakichś ruin na terenie uniwersyteckiego campusu. Z muralu na ścianie jednego z budynków spoglądał w przestrzeń David Bowie. Pozostałe zgliszcza były już przyozdobione znacznie mniej finezyjnym graffiti, w środku na podłodze obok stert gruzu walały się też liczne plastikowe butelki.

IMG-20180922-WA0017.jpgIMG_0199IMG_0203IMG_0212IMG_0216.JPGDotarliśmy na Alpašino Polje. Wyglądało jak typowe socjalistyczne blokowisko z lat 70. Wielka, swojska szara płyta. Z tą różnicą, że niektóre bloki nadal były podziurawione a z ich zwalistymi bryłami kontrastowały smukłe sylwetki dwóch minaretów ufundowanego przez Arabię Saudyjską meczetu Króla Fahda. Meczetu, w którym gromadzą się wyznawcy wahhabizmu – radykalnej odmiany islamu – i który budzi spore kontrowersje w kraju, gdzie większość muzułmanów nie widzi i przez lata nie widziała sprzeczności między swoją przynależnością religijną a kieliszeczkiem rakiji czy rozpuszczonymi włosami i krótką spódniczką u dziewczyn.

IMG_0225IMG_0227

IMG-20180922-WA0006Wróciliśmy do hostelu. Pomyślałam, że może mogłabym już zacząć planować powrót do domu. Był czwartek, sobotni autobus do Berlina wydawał się więc idealny. Zostałoby mi jeszcze jutro na spakowanie roweru i odkrycie jeszcze paru zakątków Sarajewa. Okazało się jednak, że załatwiony przez mojego przyjaciela transport dla Białej Strzały będzie wyjeżdżał dopiero w niedzielę. Musiałam więc odwlec mój powrót jeszcze trochę. Szczerze mówiąc ucieszyło mnie to. Wciąż jeszcze nie byłam gotowa na powrót, choć wiedziałam, że powinnam już zacząć leczyć moje kolano, zamiast obciążać je chodzeniem po stromych sarajewskich uliczkach. A przecież będąc tu nie mogłam po nich nie chodzić.

IMG_0241IMG_0238

hdr

IMG_0235bIMG_0271IMG_0275IMG_0278IMG_0281bbIMG_0283IMG_0285IMG_0290IMG_0292

bty

Chodziłam i myślałam. Było coś w tym powietrzu, co stymulowało szare komórki i pobudzało kreatywność. Gdybym miała kiedyś napisać książkę, przeprowadziłabym się na czas pisania do Sarajewa. Tylko lepiej byłoby napisać tę książkę latem, bo gdybym wdychała w takich ilościach to powietrze zimą, to może i stworzyłabym arcydzieło, ale pewnie nabawiłabym się też astmy od gęstego smogu.

W niedzielę rano w końcu podjęłam decyzję, że przecież nie zostanę tu na zawsze i zabukowałam poniedziałkowy lot do Budapesztu. Akurat trafił się w przystępnej cenie. Stamtąd to przecież już rzut beretem. Autobusem do Krakowa, potem pociągiem do Gdańska, z Gdańska ktoś mnie odbierze. Li i jedynie 28 godzin w drodze. Z pomocą Shaggy’ego odstawiłam zapakowaną w karton Białą Strzałę i zaczęło do mnie docierać, że zbliża się koniec mojej przygody.

IMG-20180922-WA0003.jpg

Pomyślałam, że nie chcę mojego ostatniego dnia lata spędzać w mieście. Przynajmniej na chwilę chciałam się wymknąć w góry albo do lasu. Szczęśliwie akurat w Sarajewie nie był to żaden problem – ot, pół godziny spacerkiem z centrum i jesteś na szlaku. Ruszyłam więc jak stałam, nie mając w plecaku nawet bluzy ani jedzenia i poszłam. Z uwagi na kontuzję nie planowałam przecież żadnych wielkich ekspedycji. Do toru bobslejowego najwyżej. Ale nogi jakoś same szły i nagle byłam już tylko kilkaset metrów od schroniska SPD Jure Franko.

IMG_0313IMG_0312

bty

– Jak już tu jestem, to grzechem będzie nie pójść się chociaż przywitać – pomyślałam.

Na tarasie siedziało mnóstwo gości, grzejąc się w promieniach popołudniowego słońca. Wśród nich parę znajomych twarzy osób, które poznałam podczas mojego workawaya tutaj. Widok Primoža, który wyglądał jakby zobaczył ducha był wart całego wysiłku, który kosztowało mnie późniejsze zejście z bolącym kolanem.

– Mówiłam ci, że pewnie wrócę wcześniej, niż się spodziewasz! – powiedziałam, bo faktycznie tak sobie wcześniej żartowałam. Chociaż nawet ja nie spodziewałam się, że będzie to aż tak wcześnie.

IMG_20180923_165619.jpgIMG_20180923_165035.jpg

Dostałam zupę, pogadaliśmy, wytłumaczyłam się, dlaczego znowu tu jestem. Schodziłam, gdy słońce już zachodziło. Powinnam się spieszyć, bo przecież nawet nie miałam ze sobą niczego do zarzucenia na siebie, gdy zapadnie wieczór i zrobi się chłodniej. Ale nie mogłam się napatrzeć na ten różowo-pomarańczowy spektakl nad tym  dziwnym, chaotycznym miastem, które z jakichś dziwnych powodów wydawało mi się bliskie.

IMG_0398

hdr

IMG_0400Przypomniałam sobie, jak Carlo, mój couchsurfingowy gospodarz z Włoch, powiedział, że Gdańsk to było jedyne miasto, które sprawiło, że płakał, gdy odjeżdżał. Wtedy myślałam, że to dziwne. Płakać za miastem, w którym spędziło się kilka dni? Bez przesady! No ale Carlo to artysta, więc skłonności do dramatyzowania pewnie miał. Teraz zrozumiałam, o co mu chodziło. Obyło się bez łez, ale niewiele brakowało.

W poniedziałek gdy odlatywałam padał deszcz. Krople na okienku samolotu urządzały sobie wyścigi. Czyżby Sarajewo płakało, że wyjeżdżam? Pewnie nie, pewnie było mu wszystko jedno. Ale miła była myśl, że mogłoby tak być.

IMG_20180924_164855.jpg

1 thought on “Życie jest za krótkie na Sarajewo”

Leave a Reply

en_USEnglish
Scroll to Top