Historie z granicy

Przez sześć dni wolontariatu na przejściu granicznym w Medyce-Szeginie widziałem setki ludzi, którzy opuścili swoje domy i udali się w nieznane. Nie szukali przygód. Wręcz przeciwnie, chcieli tylko bezpieczeństwa, po tym jak wojna zmusiła ich do opuszczenia Ukrainy. 

Oto niektóre z historii, które usłyszałem na granicy.

***

E.ma blond grzywkę i duże niebieske oczy. Wygląda młodo i niewinnie. W pierwszej chwili myślę, że A. jest jej bratem. Nie wygląda na matkę 24-latka. 

A. jest przykuty do łóżka i niespokojnie spogląda na dzieci biegające pomiędzy rzędami prycz.

– Jak były naloty, kazali nam uciekać do schronów. No ale jak miałam uciekać z nim? E. wskazuje na swojego sparaliżowanego syna. – Na szczęście przysłali nam karetkę i przewieźli go tutaj, a teraz zawiozą nas do Włoch.

Pytam, czy jego ojciec został na Ukrainie.

Ojciec? Ojca nigdy nie było. Niepotrzebny mu był niepełnosprawny syn. 

Ich rodzina składa się z E., A. i 12-letniego kota, którego A. ciągle głaszcze. Jego najlepszy przyjaciel. Zwykle poważna twarz A. rozpromienia się, gdy pokazuję mu zdjęcie 5 kociąt, które urodziły się w drodze z Krzywego Rogu. 

Spotkałam je w ośrodku dla uchodźców dzień wcześniej. Mimo że wszyscy mówili im, że kocięta są skazane na śmierć i będą tylko problemem, właściciele nie zostawili kociej mamy w bombardowanym mieście.

Zatłoczona i hałaśliwa hala sportowa z mnóstwem dzieci stresuje A. Któregoś dnia robi pod siebie. E. przepraszająco woła o pomoc. 

– Nie martw się, nas wszystkich kiedyś to czeka – śmieje się P., jeden z żołnierzy, próbując ją pocieszyć. To pierwszy raz, kiedy musi wykąpać dorosłego faceta, ale radzi sobie z tym profesjonalnie i dba, by E. nie czuła, że jej syn jest dla kogoś ciężarem.

W dniu, w którym wyjeżdżam z Medyki, E. przytula się do mnie jak dziecko i płacze. Wyjazd do Włoch ją przeraża. Nowy język, nowy kraj, nikogo tam nie zna. Mówię jej, że dobrze jej będzie, że jest dużo słońca i że ludzie są tam mili. Ale czuję, że kłamię. Skąd do cholery mogę wiedzieć, że nie będzie tam po prostu samotna?

***

Small talk jest tu dziwny. Pytanie “jak się masz” wydaje się niestosowne. Przecież wiadomo, że niezależnie czy odpowiedzą, że w porządku, nic nie jest w porządku.

Jeszcze gorsze jest pytanie, skąd jesteś. Mówią: Sumy, Charków, Kijów, Czernihów. Widziałam w wiadomościach tego, co zostało z tych miast, i mogę sobie tylko wyobrazić, przez co przeszli. Ale nie chcę, żeby czuli litość albo że wydarzenia ostatnich trzech tygodni ich definiują. 

Wszystko co mówię wydaje się niewłaściwe. Zmuszam się do przebrnięcia przez kilka pierwszych niezręcznych zdań, szukając jakiegoś porozumienia. 

Czasem chcą po prostu pogawędzić o wszystkim i o niczym, zająć czymś czas w oczekiwaniu na kolejną część podróży. Opowiadają mi, kim byli przed wybuchem wojny, o swoich bliskich, dzieciach, wnukach, szczęśliwych latach spędzonych na działce, o pracy. I o szoku, że to wszystko zostało im po prostu odebrane.

***

Ze swoim wąsikiem mafiosa K. wygląda zabawnie. To jak chodzi, przypomina mi jakąś postać z kreskówki. Gdy leży na materacu do swojej żony i trzyma ją za rękę, wszyscy czują wzruszenie. Nie są już młodzi, ale K. jest bardzo opiekuńczy i czuły.

Mówi mi, że pochodzi z Donbasu. Nie zadaję wielu pytań, ale on i tak decyduje się podzielić się ze mną swoją historią.

– Wszystko przepadło, nie mam już nic – mówi.

Naśladuje dźwięk syren i palcem wskazującym zaczyna kręcić kółka wokół skroni. Jego oczy wypełniają się łzami.Trzęsie się i zakrywa oczy rękami.

-Wybacz – szlocha.

Następnego dnia przyjeżdża po niego córka z Niemiec. Przed wyjazdem, K. przytula się do mnie jak przyjaciel i dziękuje. Nie wiem za co. Ja tylko rozmawiałam z nim jakieś 15 minut i pozwoliłam mu się wypłakać.

***

Po 3 dniach już jestem zmęczona. A przecież nawet nie mam za sobą dwóch bezsennych tygodni, spędzonych w schronach przeciwlotniczych. Owszem, 9 godzin jazdy do Medyki było męczące, ale to nic w porównaniu z ich podróżą. Bez ostrzałów, bez przejść granicznych, bez zaminowanych dróg, bez płaczących dzieci na moich rękach.

***

N. jest piękna. Widzę to wyraźnie, mimo że ma duże ciemne obwódki wokół oczu. Wygląda na zagubioną.

-Nie wiem, dokąd pójść. Nie mamy nikogo. 

Przychodzi do mnie i pyta, czy możemy znaleźć dla nich jakiś nocleg.

Gdziekolwiek. Niemcy, Włochy, Dania, Polska, nieważne.

Dzień później pojawia się kierowca z Niemiec, który również oferuje nocleg. Pomaga im nieść bagaże i przynosi jedzenie.

-To będzie długa podróż, 13 godzin – mówi kierowca do N.

-To nic! Z Charkowa jechaliśmy tydzień, wytrzymamy jeszcze 13 godzin.

***

W pobliżu kantoru na granicy leży ogromna sterta ubrań. Robią się wilgotne, więc w pośpiechu pakujemy je do plastikowych worków i wrzucamy do ciężarówki, która pojedzie do Ukrainy.

Pomiędzy ciepłymi kurtkami i dziecięcymi sweterkami znajduję wysokie obcasy, błyszczące bluzki i czerwoną koronkową bieliznę. Nie wiem, czy ludziom oddającym ubrania po prostu brakuje wyobraźni, czy może uważają, że w schronach bombowych lepiej się siedzi w stylowych ciuchach.

***

– Mamy coś dla ciebie w południowych Niemczech – mówi energiczna pani z urzędu ds. cudzoziemców do młodej kobiety z Charkowa.

Kobieta waha się. Wolałaby zostać w Polsce – mówi. Język jest łatwiejszy, kultura bardziej znajoma.

Pani z urzędu nie rozumie. 

-Dostaniesz wszystko: mieszkanie, jedzenie, pracę. Nie wybrzydzaj, szybka decyzja.

Wyobraź sobie, że straciłeś prawie wszystko. Przyjeżdżasz do obcego kraju i próbujesz zacząć nowe życie. Tam obca osoba mówi ci: jedź jeszcze gdzie indziej, nie ma znaczenia czy się boisz, nie ma czasu na pytania, masz pięć minut, zaufaj nam, jedź!

***

M. codziennie budzi się o 4. Doi 70 krów i jedzie 80 kilometrów do Medyki. Tam zakłada kamizelkę wolontariuszki, bawi się z dziećmi, myje podłogę, nosi z magazynu pieluchy i żele pod prysznic, wydaje jedzenie. O 15.00 wraca do swoich obowiązków na gospodarstwie. Nikt za nią ich nie zrobi. 

-Nie mogę przecież po prostu się temu przyglądać i nie pomagać. Ale jeszcze tylko kilka dni mogę sobie na to pozwolić, jeszcze jedno tankowanie do pełna. Nie stać mnie już na paliwo, żeby dojeżdżać.

***

– Możesz mówić, co chcesz o naszych kibolach, ale w zeszłym tygodniu pokazali, że potrafią się zjednoczyć w słusznej sprawie, mówi P. 

P. jest żołnierzem WOT-u i pomaga w centrum dla uchodźców.

Spodziewam się uroczej historyjki o kibicach niosących torby ukraińskim kobietom i pomagającym im. Niestety, P. ma zupełnie inną definicję “słusznej sprawy” niż ja.

-Przyjechali i przegonili tych wszystkich ciapatych studentów, którzy przyjechali z Ukrainy! Byłem tutaj, jak ten facet przyszedł i siedział tutaj. Czego on tu szukał, w miejscu gdzie są tylko kobiety z dziećmi, muzułmanin jeden!

Wydaje się, że P. nawet przez myśl nie przeszło, że gdyby był w innym kraju, gdzie zaczęła się wojna, zrobiłby to samo: uciekł, przekroczył granicę i udał się do ośrodka dla uchodźców, by znaleźć schronienie. 

Nic dziwnego. Dla P., karmionego przez ostatnie miesiące antymuzułmańską propagandą, wszyscy faceci z Bliskiego Wschodu byli gwałcicielami i kryminalistami.

Poglądy P. były dość stanowcze. Nie brał pod uwagę, że może nie znać wszystkich faktów o kimś i spieszył się z wydawaniem osądów.

-No a ten koleś dlaczego nie broni swojego kraju? – Wskazał na młodego wolontariusza z Ukrainy. – Gdyby to był mój syn, sprałbym i wydziedziczył go za bycie tchórzem. Podobno był w wojsku w Donbasie przez dwa lata. Dlaczego teraz nie walczy?

***

Ledwo widzę znaki na autostradzie. O. nerwowo wpatruje się w mgłę, podczas gdy jej synowie śpią na tylnym siedzeniu mojego samochodu. 

Jest ciemno a jej niepokój wręcz wypełnia powietrze.

O. w normalnym życiu na pewno nie była typem spontanicznej poszukiwaczki przygód, która udaje się w drogę bez planu. Ale teraz nie ma wyjścia. Bez wahania decyduje się pojechać ze mną, zupełnie obcą osobą, w miejsce, o którym nic nie wie, w obcym kraju.

Spędzili kilka tygodni ukrywając się przed wybuchami w Hostomelu i teraz nie mają wyboru, jak tylko zaufać. Mówię im, że zatrzymamy się u moich dziadków na jedną noc, a potem coś wymyślimy.

Znajdujemy im miejsce w bursie. Budynek jest szary. Na klatce schodowej są odrapane kraty, które robią przygnębiające wrażenie.

-Jest świetnie – mówi O. 

Wygląda na autentycznie zadowoloną.

Na początek wystarczy – odpowiadam.

Dostają pokój z prywatną łazienką, bony na zakupy i obiad. Pokój wygląda jak nowy i wiem, że mogło być gorzej, ale czuję, że zasługują na coś lepszego. Przez kilka tygodni, a może miesięcy, będzie dzielić 15 metrów kwadratowych z dwoma nastoletnimi synami. 

Wszystko, co mają, mieści się w małym plecaku i jednej walizce. 

Leave a Reply

en_USEnglish
Scroll to Top