Znalazłam! To ten jedyny! Ideał, perfekcyjny towarzysz podróży. O mały włos tak właśnie wyglądałby ten tekst, po tym jak zabrałam namiot Fjord Nansen Tromvik II na jego pierwszą rowerową wycieczkę. Same peany i pieśni pochwalne, deklaracje miłości i nieopuszczenia go aż do śmierci. Wyglądałby, gdyby nie pewien niefortuny epizod. Ale po kolei…
Podróżuj z namiotem, mówili. Będzie tanio, mówili.
Czy 1500 zł za namiot to dużo czy mało? Moim zdaniem 1500 zł to dużo. Na szczęście bez większego problemu można znaleźć Tromvika przecenionego na 1100 zł, a to już jest przyzwoicie. Wciąż nie jest to pieniądz, który przeciętny Kowalski jest gotowy wydać ot tak, ale generalnie wystarczy przejechać się na dwa tygodnie do Norwegii i, biorąc pod uwagę ceny tamtejszych noclegów, inwestycja już się zwraca. Czy w podobnej cenie można znaleźć coś lepszego? Albo czy można znaleźć coś w podobnym standardzie w niższej cenie? Bardzo być może. Jeśli macie jakieś sprawdzone typy – dajcie znać!
Mały, a jednak duży
Najważniejszym kryterium przy wyborze namiotu była dla mnie waga. W zeszłym roku przez prawie trzy miesiące woziłam na rowerowym bagażniku mojego starego blisko czerokilogramowego Marabuta Koję i owszem, dało się, ale postanowiłam podjąć próby odchudzenia mojego bagażu, celem zwiększenia przyjemności z jazdy (prawdopodobnie odchudzenie jeźdźca też mogłoby trochę w tym pomóc, ale jednak łatwiej kupić lżejszy namiot niż zrezygnować z lodów i czekolady). Kompletny Tromvik II waży minimalnie ponad 2 kg – lżej możnaby chyba już tylko kupując namiot jednoosobowy. Tromvik to natomiast całkiem przestronny namiot dwuosobowy, dzięki czemu ja i moje wszystkie pakunki śpimy sobie nader komfortowo. Ile komfortu i przestrzeni pozostanie, gdy będą w nim spać dwie osoby? Przetestuję już za parę tygodni i zaktualizuję wpis po powrocie z kolejnego wyjazdu, czyli jakoś we wrześniu. Z pewnością będę wtedy zmuszona do trochę większej dbałości o porządek (bo jak jestem sama w dwójce, to rozrzucam sobie wszystko jak mi się podoba), ale nie wydaje mi się, żeby zapowiadało się jakoś klaustrofobicznie. Namiot ma dwa wejścia i dwa przedsionki, jest dość wysoki i myślę, że raczej obędzie się bez deptania po sobie.
A propos wejść i przedsionków – moim zdaniem ich ergonomia pozostawia trochę do życzenia. Zamki są umieszczone jakoś tak dziwnie i zamiast wchodzić i wychodzić z namiotu to się do niego wciskałam i jeszcze haczyłam włosami o suwak. Aczkolwiek może nie powinnam winić producenta za własną kluskowatość i niezdarność.
Złożony i zapakowany w worek namiot stanowi zgrabną paczuszkę, która grzecznie leży na bagażniku nie zabierając nie wiadomo ile miejsca. Spokojnie dałoby się go upchnąć w sakwie, pakując osobno stelaż, sypialnię i tropik.
Rozstawianie namiotu na czas – moja nowa konkurencja
Na swoją pierwszą wycieczkę Tromvik pojechał ze mną do Norwegii. Wcześniej na dobrą sprawę nawet nie wyciągałam go z pokrowca, nie zaprzątałam sobie też głowy czytaniem instrukcji. Szukając pierwszej miejscówki na nocleg na wyspie Vigra grubo po godzinie 23 zaczęłam sobie wyrzucać moją beztroskę. – Zamiast iść spać jak najszybciej będziesz siedzieć i rozkminiać, co tam do czego przypiąć – karciłam sama siebie w myślach. Okazało się, że niepotrzebnie.
Tromvik II rozkłada się tak łatwo i szybko, że nawet najbardziej opornym zajmie to jakieś 5 minut. Na stelażu podwiesza się zaczepami sypialnię, potem narzucasz tropik, dla lepszej stabilności wbija się parę śledzi i jest! Podobno można jakoś tak zakombinować, że najpierw rozkłada się tropik (rozwiązanie przydatne w czasie deszczu), aczkolwiek nie próbowałam.
Materiał, z którego wykonany jest tropik na początku zrobił na mnie wrażenie, jakby miał się rozpłynąć, niczym biodegradowalna reklamówka. Taki był delikatny. Na szczęście nie tylko się nie rozpłynął, ale też przez całą deszczową noc do środka nie przedostało się ani trochę wody. A trochę padało! Na razie nie jestem w stanie powiedzieć zbyt wiele, na temat wytrzymałości tego superlekkiego i supercienkiego materiału. Kolejne okazje do testów czekają, więc pewnie jesienią zaktualizuję ten akapit i mam nadzieję, że będę miała przyjemność napisać, że żadne przetarcia i inne szkody się nie pojawiły.
A miało być tak pięknie…
Przez kilka dni byłam naprawdę zachwycona Tromvikiem i nawet z przyjemnością zabierałam się do jego rozbijania każdego wieczora (a zazwyczaj jest to mój najmniej ulubiony moment dnia). Czar prysł pewnego pięknego wieczoru, gdy po ciężkim dniu zamierzałam rozbić obóz w okolicy Golsfjellet. Coś bardzo dziwnego zadziało się ze stelażem: jedna z duraluminiowych rurek schowała się w drugą, przez co niemożliwe było rozstawienie całej konstrukcji. Zażegnałam kryzys mocując ją taśmą klejącą i ustabilizowałam łączenie za pomocą śledzia, a po powrocie do domu i złożeniu reklamacji od razu dostałam nowy stelaż. Podobno to typowy feler w pierwszej serii tego namiotu. W drugiej producent postanowił podkleić rurki, co ma zapobiec powstawaniu tego problemu. Pożyjemy, zobaczymy… Generalnie człowiek wolałby takich niespodzianek nie doświadczać, zwłaszcza gdyby udawał się gdzieś na koniec świata.
Reasumując
Gdyby nie incydent ze stelażem, prawdopodobnie już zakładałabym fan club Tromvika II, pisała o nim piosenki i oświadczała mu się. Niestety, moje zaufanie zostało trochę zawiedzione. Jeżeli jednak nowe stelaże nie będą płatać takich figli jak te z pierwszej serii, to będę polecać ten namiot z czystym sumieniem. Testy już niedługo – spodziewajcie się update’u na jesień!
UPDATE 27.06.2021
Druga, podklejona wersja stelażu okazała się niewiele lepsza od pierwszej. Mniejsze rurki nadal chowały się w większe (aż w końcu podczas podróży po Kirgistanie stelaż pękł) i musiałam reklamować ponownie. W końcu Fjord Nansen postanowił zmienić strategię kompletnie i zrezygnował kompletnie z mniejszych rurek w tych punktach, gdzie spotykają się 3 odnogi stelaża. Brak małych rurek spowodował, że nie miało się co chować. Usunięto więc przyczynę problemu i teraz z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że Tromvika polecam.