Mokro, zimno i absolutnie zachwycająco, czyli biwak w Dolomitach

Byłam przekonana, że czasy, kiedy potrafię się jakimiś górami zachwycić tak, że z rozdziawioną gębą latam dookoła i cykam bez sensu zdjęcie za zdjęciem minęły bezpowrotnie w momencie, gdy spędziłam parę miesięcy w szwajcarskich Alpach lub ewentualnie po którymś moim pobycie w Norwegii. Góry jak góry, zawsze są piękne, zawsze się tam dobrze czuję, ale przyzwyczaiłam się już, że od jakiegoś czasu nie czuję już żadnego efektu wow. Że ja i góry to już stare, dobre małżeństwo – dobrze nam razem, ale fajerwerki mamy już dawno za sobą.

I wtedy pojechałam w Dolomity.IMG_0152.JPG

Pomysł pojawił się nagle, znikąd. Miałam 10 dni między włoskim workawayem a spotkaniem z wczasującymi w Słowenii rodzicami. Dostanie się z punktu A do punktu B najkrótszą drogą zajęłoby jakieś 5 dni. Pozostałe 5 musiałam wypełnić treścią. Patrzyłam na mapę, rozważałam różne alternatywy, aż w końcu przypomniało mi się widziane gdzieś zdjęcie z biwaku pod Tre Cime di Lavaredo. Okazało się, że na ponad 2300 m n.p.m. mogę sobie wjechać piękną asfaltową drogą a następnie rozbić tam namiot i cieszyć się noclegiem w otoczeniu skalnych olbrzymów. Ta wizja zdecydowanie wygrała z opcją “zjeżdżam na wybrzeże i cziluję”.

tre cime mapka

Podekscytowana czekającym mnie wyzwaniem opuściłam włoskie Cogolo di Peio i udałam się w kierunku Południowego Tyrolu: krainy jabłek, winogron i wybujałej, niemal tropikalnej zieleni.

IMG_0465IMG_0467bty

IMG_0080.JPG

IMG_0009.JPG

bty

Mijając niezliczone sady, zjechałam do Merano, gdzie miała mnie gościć couchsurferka Antonia.

– Nie będzie mnie jeszcze w domu jak przyjedziesz, więc zostawię Ci po prostu klucz, czuj się jak u siebie – napisała dzień przed moim przyjazdem. Ile znacie osób, które kompletnie obcej, nigdy nie widzianej na oczy osobie pod swoją nieobecność każą wchodzić jak do siebie, częstować się wszystkm i jeszcze zaproponują zostanie na dwie noce, zamiast umówionej jednej? W dodatku Antonia wcale nie robiła tego dlatego, że nie miała co robić i potrzebowała towarzystwa. Podczas mojego pobytu była całkiem zajęta, po prostu wychodziła z założenia, że skoro ma duży dom i łóżko dla gości, to się nim podzieli. Anioł, nie człowiek!

bty
Sobotni wieczór w plażowym barze bez plaży, w znakomitym towarzystwie Antonii i jej przyjaciółki.

W pochmurny niedzielny poranek ruszyłam z Merano w kierunku Bruneck, przez trzydzieści kilometrów ciesząc się płaską i przyjemną trasą rowerową wzdłuż rzeki Adygi, a potem spokojnie pokonując niezbyt stromy podjazd. Kolejne dwa dni spędziłam na campingu, gdzie postanowiłam przeczekać zapowiadane deszcze.

IMG_0076IMG_0086

We wtorek, licząc że wiatr rozwieje chmury kłębiące się na niebie, ruszyłam. Minęłam niesamowicie turkusowe jezioro Toblacher See i po kilkunastu kilometrach ta zwykła jazda, ten dzień jak co dzień zaczął się zamieniać w niezwykłe przeżycie, przysparzające mnie o ciarki na plecach.

IMG_0122IMG_0114IMG_0140.JPG

Czułam się, jakbym przekroczyła progi jakiejś monumentalnej świątyni i nie byłam pewna, czy przypadkiem wkraczając tam nie popełniam jakiegoś świętokradztwa. Pionowe skalne ściany po mojej lewej i prawej stronie, ciemne chmury nade mną i mimo odgłosów przejeżdżających samochodów wrażenie, że otacza mnie cisza.

Tak sobie kontemplowałam piękno Dolomitów, jak nigdy doceniając, że jadę sama i że nikt mi tej kontemplacji nie zakłóca, gdy nagle z ciemnych chmur lunęło i zanim zdążyłam dotrzeć do jakiegoś miejsca, gdzie można się schować, zdążyłam poczuć się tak, jakbym właśnie wzięła prysznic. W ubraniu. IMG_0162IMG_0168IMG_0170b

Po kilkudziesięciu minutach ulewa ustała i nawet przez chmury zaczęły przedzierać się jakieś promienie słońca, a ja zabrałam się za najtrudniejszą część trasy, z Misuriny do schroniska Rifugio Auronzo. Siedem kilometrów, które na papierze wygląda tak:0616_tre-cime-di-lavaredo.gif

Mniej więcej do czwartego kilometra jechałam. Ostatnie trzy walczyłam o przetrwanie. Nie tylko dlatego, że z sakwami ten podjazd to istne piekło (nawet bez bagażu pewnie bym tego nie łyknęła na raz). Pogoda postanowiła dołożyć swoją cegiełkę do mojej agonii podczas pchania Białej Strzały pod górę i znowu poczęstowała mnie obfitym deszczem, który z każdym metrem w pionie stawał się coraz chłodniejszy a od 2000 m.n.p.m. zamienił się w gęstą mgłę.

– No to będę miała widoczki, doprawdy wspaniałe! – skonstatowałam w myślach, zaczynając żałować, że jednak nie zdecydowałam się na wczasy na wybrzeżu.

Kompletnie przemoczona dotarłam do schroniska i na łączce koło parkingu pełnego kamperów zmarzniętymi rękami zaczęłam rozbijać namiot.

IMG_0227.JPG– Może ci pomóc? – usłyszałam. Trzymając w ręku stelaż namiotu obejrzałam się i zobaczyłam uśmiechniętego bruneta.

– Dzięki, radzę sobie – odpowiedziałam.

– To może chcesz wpaść do nas na kolację za chwilę? – wskazał na stojącego nieopodal vana, obok którego stała dziewczyna z psem. – Na pewno chętnie zjesz coś ciepłego.

Nie mogłam nie przystać na taką propozycję i po kilkunastu minutach już w suchych ciuchach siedziałam pod daszkiem wraz z przemiłą włosko-niemiecką parą i pałaszowałam spaghetti. Powoli zza chmur zaczęło się wyłaniać pogodne niebo, a gdy słońce zaczęło zachodzić, przestałam mieć jakiekolwiek wątpliwości, czy warto było się męczyć i moknąć.

IMG_0215IMG_0223

IMG_0203davIMG_0232

Warto też było marznąć w nocy w namiocie i wstać na wschód słońca.

IMG_0287IMG_0304.JPGIMG_0291.CR2

IMG_0319.JPGIMG_0313.JPGIMG_0339.CR2IMG_0342IMG_0350

Spacerek wokół osławionych szczytów Tre Cime di Lavaredo, ze względu na tłumy turystów, nie był już tak klimatyczny jak jazda poprzedniego dnia, choć zdecydowanie obfitował w niepowtarzalne widoki. Niewątpliwie bywają gorsze miejsca na nocleg i spacerki!

tre cime

davIMG_0373IMG_0377

IMG_0421
Szlak wokół Tre Cime jest najwidoczniej wyjątkowo popularny wśród czworonogów.

IMG_0414IMG_0422

IMG_0431
Imponująca starsza para, która dojechała do Rifugio Auronzo na tandemie.

bty

O kolejnej części mojej wycieczki przeczytacie tutaj.

Skomentuj

1 thought on “Mokro, zimno i absolutnie zachwycająco, czyli biwak w Dolomitach”

  1. Pingback: Bled, Socza, Alpy Julijskie i Steve Jobs japonek, czyli Słowenia (i Austria) rowerem – RUN, BIKE, EAT

pl_PLPolski
Scroll to Top