Winter in Mala Fatra

Mała Fatra = Wielka Przygoda

Zimą w górach jeszcze mnie nie było. To znaczy byłam, ale nie tak na poważnie, z worem na plecach (jednodniowe wycieczki gdzieś w Karkonoszach trochę się nie liczą). Żeby więc nie pakować się od razu w nie wiadomo co (bo głupio byłoby stać się jednym z tych turystów, których górskie pogotowie musi ratować z opresji, bo bez doświadczenia poleźli tam, gdzie ich być nie powinno), obieramy jako cel wyjazdu Małą Fatrę. Góry względnie niewysokie, ale malownicze, o niewielkiej powierzchni i z gęstą siecią szlaków, co w razie komplikacji daje możliwość łatwego odwrotu. Początkowo mamy jechać tylko we dwie – ja i Alma. Dzień przed wyjazdem na dołączenie do nas decyduje się jeszcze Krzysiek, który w trybie last minute załatwia urlop, bilet na autobus, brakujący sprzęt i ubezpieczenie.

Plan A naszej wędrówki jest dość ambitny – z Martina chcemy wejść na Horną Lukę (1299 m.n.p.m.) i dalej główną granią dojść aż do Chaty pod Chlebem, czyli najwyżej położonego schroniska w tym paśmie (1409 m.n.p.m.), po drodze zaliczając między innymi Mały i Wielki Krywań (1671 i 1709 m.n.p.m.). Latem byłby to pikuś, żeby zrobić to zimą trzeba liczyć na idealną pogodę i zmuszać się do wstawania przed świtem (tak naprawdę układając go trochę machnęliśmy się z obliczeniami czasów przejść, ale trasa tak nam się podobała, że stwierdziliśmy, że zostanie tak jak jest – w końcu od czego jest plan B?)

Dzień 1. Sylwester w Grand Hotelu

Po całej nocy w autobusie, prawie całym dniu łapania stopa oraz nocy w dość ponurym, przemysłowym mieście Martin u przemiłej pary Couchsurferów ruszamy w końcu w góry. Cel nr 1 – Utulna Grand Hotel Partyzan. Utulna, czyli samoobsługowa chatka, których w słowackich górach jest całkiem sporo. Wyposażenie bywa w nich całkiem bogate: my w Grand Hotelu zastaliśmy materace, koce, kozę, stół i krzesła, a nawet kapcie!

Przez pierwszą godzinę wędrówki towarzyszy nam deszcz i nieprzyjemna wilgoć w powietrzu. Zaczynamy narzekać, że nie o taką zimę walczyliśmy i że może te rakiety śnieżne wcale nie będą nam potrzebne. Chwilę później zaczynamy żałować, że tak mówiliśmy…

00000028
00000063
00000024

Od pewnej wysokości śniegu już nam nie brakuje. Trasa, która miała być zaledwie rozgrzewką staje się całodniową wycieczką. Na Horną Lukę docieramy dopiero po 15 i rozpoczynamy poszukiwania Grand Hotelu, który ukrył się gdzieś w gęstej mgle. Łazimy tam i z powrotem, przez niemalże godzinę, powoli zaczynając powątpiewać w powodzenie tej misji i oswajając się z myślą o kilkugodzinnym zejściu w ciemnościach z powrotem do doliny.

00000060
00000036
Widoczność wspaniała
00000035

Na szczęście, mimo ginącego zasięgu udaje nam się jeszcze odpalić w telefonie GPS-a, który krok po kroczku prowadzi nas w końcu do chaty. W dodatku, wbrew naszym obawom, w środku panuje całkiem przyjemna temperatura. Próbujemy ją jeszcze trochę podnieść, jednak nasze umiejętności palenia w kozie kompletnie mokrym drewnem okazują się niewystarczające. Suszenie ciuchów i butów odkładamy na następny dzień.

00000039

Przystępujemy więc do sylwestrowego bankietu. Jako danie główne podano Knorr ser w ziołach, zaserwowano również przystawki w postaci kanapeczek z pasztetem i mleczne bułeczki, później (już w cieplutkich śpiworach) następuje konsumpcja gruszkowego napoju wysokoprocentowego popijanego Isostarem i zagryzanego kwaśnymi żelkami (gdyby ktoś po tym wyjeździe zrobił nam analizę składu ciała to pewnie wyszłoby, że składamy się w 30 % z żelków, w 20 % z czekolady, w 10 % ze smażonego syra i czegoś tam jeszcze). Choć zabawa jest przednia, po umyciu ząbków w świetle księżyca o 22 grzecznie idziemy spać – bo jutro lekko nie będzie!

00000050

Dzień 2. Jaki Nowy Rok, taki cały rok

Porzucamy wizję przejścia czerwonym szlakiem do Chaty pod Suchym, które w takim śniegu zajęłoby co najmniej 12 godzin. Zamiast tego schodzimy z powrotem do Bystricki, licząc na przedostanie się autostopem albo busem do Strecna, skąd do schroniska są nieco ponad dwie godziny marszu.

Liczymy się z tym, że w noworoczny poranek ruch na drogach będzie raczej umiarkowany, więc wstajemy o szóstej, zakładając, że przejechanie tych 23 kilometrów może nam zająć dobre dwie godziny.

00000066
00000072

Mamy jednak nieprzyzwoitego farta. A jeśli jaki Nowy Rok, taki cały rok, to oznacza, że przychodząc bez planu na dowolny przystanek, nie będziemy na transport czekać dłużej niż pięć minut i wszystkie nasze środki transportu będą idealnie zsynchronizowane. Dwoma busami i jednym autostopem docieramy nad rzekę Wag w Strecnie i ruszamy w górę elegancką drogą dla rowerów. Przez prawie całą drogę myślę sobie, że muszę tu przywieść moją Białą Strzałę (perspektywa dziewięciokilometrowego podjazdu o średnim nachyleniu 8 % trochę mnie fascynuje, a trochę przeraża). Jeszcze przed zmrokiem udaje nam się dotrzeć do Chaty pod Suchym, gdzie witają nas kozy, kot i pies i której największą wadą jest to, że nie serwują smażonego syra.

00000098
00000097
00000095
Syra nie ma, ale widoki z rana są całkiem przyzwoite.
00000081
Jest też piwo i Dobble Kids (rozrywka na naszym poziomie)!

Dzień 3. Jednak spoko ten Suchy

Warunki z rana, w porównaniu z poprzednimi dniami – pierwsza klasa! Po zmrożonym śniegu i przetartym szlaku idzie się nawet przyjemnie. Żeby trochę skrócić trasę, zamierzamy ominąć wierzchołek Suchego i na chwilę zamienić czerwony szlak na żółty. Bo przecież co to za szczyt w ogóle, czy ktoś kiedyś o nim słyszał? Nikt się nas nie będzie pytał, czy na niego weszliśmy Możemy go spokojnie sobie odpuścić, bo i tak czeka nas prawdopodobnie cały dzień chodzenia.

00000107
00000110

Okazuje się, że trochę się przeliczyliśmy – najwidoczniej od dłuższego czasu nikt żółtym szlakiem nie szedł, a śniegu tam po pachy. Przebijanie się przez coś takiego to raczej słaba oszczędność czasu, a i zgubić się łatwo. Ruszamy więc czerwonym. Im wyżej wchodzimy, tym oczywiście wietrzniej, zaczyna też padać śnieg, a mgła się zagęszcza. Robi się ślisko. Powoli doczłapujemy na szczyt.

IMG_0140
Obraz pod tytułem “Krzyk na Suchym”
00000123
00000117
00000119
00000121

Tuż za wierzchołkiem Suchego góry mówią

Znalezione obrazy dla zapytania you shall not pass

Ślady się kończą, szlak ginie gdzieś w otchłani śniegu i mgły, mroźny wiatr kłuje w policzki. Można ewentualnie próbować torować sobie drogę, ale łatwo było wpaść po pas, ryzyko nawigacyjnej katastrofy też jest dość spore. Podejmujemy więc jedyną słuszną decyzję, czyli w tył, zwrot, po śladach, które dość szybko zaciera zamieć.

Zbocze, którym schodzimy wydaje się nam podejrzanie strome. Czy my na pewno tędy wchodziliśmy? Na kamieniu dostrzegamy niebieski szlak – to jednak nie były nasze ślady! Niebieski szlak okazuje się szlakiem-widmo – na naszej mapie nie ma go w ogóle. Wracamy na naszą trasę i gdy znajdujemy się już poniżej strefy “piździ jak na Uralu” ślemy do schroniska SMS-a, że jednak nie dojdziemy.

Nagle słyszymy krzyki. Do tej pory na szlaku nikogo nie spotkaliśmy, więc trochę nas to zaskakuje. Nasłuchując idziemy dalej i natrafiamy na trzech Słowaków, z jednym małym plecaczkiem i w jakichś lekkich butach, którzy radośnie zmierzają na szczyt. Pytają nas, czy jeszcze daleko; zamieniamy z nimi kilka zdań i ruszamy dalej. Jakieś 10 minut później wyprzedzają nas, beztrosko zjeżdżając z góry na czterech literach (a pod śniegiem lód i korzenie!), wesoło przy tym pokrzykując.

Schodzimy do Strecna, stamtąd łapiemy transport do najpopularniejszej turystycznej miejscowości regionu Terchova, po drodze posilając się smażonym syrem. Wieczorne szukanie noclegu w Terchovej idzie sprawnie – lądujemy w Penzionie u Janosika, gdzie gospodarz wita nas rozgrzewającą od środka śliwowicą i postanawiamy zostać tam na dwie noce. To co, jutro tylko jakiś spacerek, na luzie?

00000126
Mimo konieczności odwrotu morale dopisuje!

Dzień 4. Wyszło jak zwykle

Jak miło ruszyć gdzieś bez całego bagażu! Niespiesznie zbieramy się rano, bo tak naprawdę nie musimy dziś nigdzie dojść. Owszem, miło byłoby zdobyć jeszcze jakiś Wielki Krywań, ale nie nastawiamy się na nic. Podjeżdżamy do Vratnej i zaczynamy wędrówkę w kierunku górnej stacji kolejki gondolowej.

Początkowo szlak prowadzi szerokimi zakosami przez las, bardzo przyjemny spacerek. W pewnym momencie odbija jednak w prawo i wychodzi na dość strome, odsłonięte zbocze. Przed nami idzie ojciec z około 12-letnim synem, oboje w mini-rakach. W pewnym momencie dzieciak stąpa niepewnie na zlodowaciałym śniegu i ześlizguje się kilkanaście metrów w dół, zanim udaje mu się wyhamować.

00000142

W tym momencie zaczynam mieć cykora. Niby nie ma żadnej przepaści, można się najwyżej poobijać, ale jestem już daleko poza strefą komfortu. Marzną mi dłonie (bo najcieplejsze rękawiczki zostały w pensjonacie), nogi ze stresu zaczynają się trząść, kroki są coraz mniej pewne. Bycie tchórzem w górach nie ułatwia życia! W dodatku pogoda zaczyna się psuć, nieco wcześniej, niż zakładały prognozy. Wiatr wieje tak, że co drobniejszą osobę mógłby zwalić z nóg, kolejka gondolowa nie kursuje, nie możemy więc liczyć na to, że wrócimy nią do doliny.

Schodzenie po oblodzonym zboczu też średnio nam się uśmiecha. W moim mózgu zaczynają się rodzić czarne scenariusze, może jednak zostaniemy tymi turystami, którzy pakują się w kłopoty i muszą wzywać horską slużbę? Czy my naprawdę nie umiemy sobie zrobić wycieczki na luzie?

00000157Na szczęście nie wyszliśmy jeszcze ponad granicę lasu – wystarczy więc zboczyć ze szlaku kilkadziesiąt metrów, by znaleźć się w zaciszu drzew i spokojnie zejść tamtędy po sypkim śniegu. Krok po kroczku, powoli odzyskuję poczucie bezpieczeństwa i gdy jesteśmy już na dole myślę sobie, że to jednak była fajna wycieczka i nie wiem, o co robiłam dramę.

00000150
00000152

Nie zrealizowaliśmy nawet połowy planu A. Prócz Hornej Luki i Suchego nie zdobyliśmy nic. Mimo to wyjazd był przeudany! W cztery dni nauczyliśmy się naprawdę sporo (między innymi, że lepiej mieć raki, niż nie mieć) i nakręciliśmy się na więcej. Na wiosnę wracamy w Małą Fatrę. Wielki Krywaniu Wielki Rozsutcu – strzeżcie się!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

pl_PLPolski
Scroll to Top